Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/243

Ta strona została przepisana.

Ponieważ doktór Łoziński nie należał do tych ślamazarnych lekarzy, którym zawsze zbywa na szybkości decyzji, w kwadrans później ranna była prześwietlona Roentgenem i leżała na stole operacyjnym. Kula ugrzęzła pod lewą łopatką, szczęśliwie minąwszy worek sercowy. Właściwie jej droga przechodziła przez serce, lecz to, jak często się zdarza, w chwili strzału musiało, się skurczyć. Jednakże bardzo silny cios rozłupał kość w miejscu, gdzie ta łączy się z obojczykiem, co mogło nietylko zadecydować o bezwładności ręki, lecz i sam zabieg wyjęcia kuli niezmiernie utrudniało. Nadto bardzo obfity wylew wewnętrzny nie wróżył nic dobrego.
Operacja trwała dokładnie godzinę i dwadzieścia dwie minuty, a chociaż Łoziński był zamiłowanym chirurgiem, gdy oddał już pacjentkę w ręce pielęgniarek, opadł na krzesło i klął przez dobre pięć minut słownikiem najprawdziwszego „batiara“. Wreszcie umył się, bo cały był mokry od potu, i zawołał posługacza, by połączył go z numerem takim, a takim.
— Czy to mieszkanie doktora Czuchnowskiego? — zapytał.
— Tak. Ale pan jeszcze śpi.
— To budzić go zaraz. Mówi doktór Łoziński.
Po chwili zaspany Czuchnowski podszedł do aparatu:
— O co ci chodzi, Romek?
— Przyjeżdżaj, Władek, zaraz do szpitala, ale szybko.
— Dziś mój wolny dzień — zaprotestował Czuchnowski.
— Ta mam gdzieś twój wolny dzień! Rozumiesz? Przyjeżdżaj zaraz i to weź taksówkę, bo nie będę na ciebie czekać, a sam później pożałujesz.
Gdy Czuchnowski przyjechał, Łoziński wepchnął go paroma szturchańcami do gabinetu:
— Uważasz, Władek — powiedział — nie twój