Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/251

Ta strona została przepisana.

Terry wziął do ręki karton i zerwał się na równe nogi. Zdjęcie wyobrażało młodziutką, czarującą dziewczynę...
— Do licha! Znałem kiedyś podobnie... piękną... Czy wolno spojrzeć na odrwotną stronę?... — O, proszę pana. Wprawdzie jest tam bardzo czuły napis, ale pan go nie odczyta, bo to w moim ojczystym języku.
Kapitan jednak odczytał:
„Memu najukochańszemu Wilkowi morskiemu, zamiast siebie samej na towarzyszkę długiej podróży — Julka.“
— Przeczytałem tylko podpis — uśmiechnął się Terry, zwracając fotografję — Julka... Winszuję — ci, przyjacielu... Jest istotnie jeszcze piękniejsza, niż... niż ta osóbka, jaką ja znałem. Napewno też ma równie słodkie serduszko. Winszuję ci, drogi przyjacielu... Czy dawno ją pan zna?...
Młody człowiek, acz nieco zdziwiony wzruszeniem kapitana, zbyt jednak przejęty był tematem, by na to szczególniejszą zwrócić uwagę. Zresztą, i rum z lodem zrobił swoje. To też nie mógł się powstrzymać, by nie podzielić się z tym ujmującym kompanem tajemnicami swego serca.
— Poznałem ją w okolicznościach prawdziwie niezwykłych — zaczął swe opowiadanie...
Gdy je kończył słońce już dawno zaszło za pierzaste palmy półwyspu, a po kapitana po raz trzeci przybiegał zaniepokojony bosman.
Lejtenant odprowadził kapitana Terry na molo i podając mu list, powiedział:
— Nie wiem tylko, czy moja narzeczona jest teraz w Warszawie u mego ojca, czy u swojej kuzynki Alicji w Zakopanem. Na wszelki wypadek zaadresowałem do Warszawy.
— A cóż pański ojciec, prowadzi jeszcze tę zakazaną klinikę, której zawdzięcza pan spotkanie z obecną swą narzeczoną?