Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/36

Ta strona została skorygowana.

Na ramieniu miała rozdarty szeroki żakiet, skąd obficie sączyła się krew.
Domyślił się odrazu, że musiał zawadzić ją błotnikiem.
— Niech pan mi pozwoli odejść — dygotała na całem ciele.
— Mamy czas, moja pani. Przedewszystkiem trzeba zatamować krew.
Bez ceremonji zdjął z niej żakiet i bluzkę. Tę ostatnią porozrywał na pasy i silnie obwiązał rękę.
— Bardzo boli? — zapytał.
Milczała, patrząc w ziemię. Stała przed nim bezradnie i jej obnażone ręce drżały, jak w febrze.
Ponieważ żakiecik był cały pokryty krwią i kurzem, zarzucił jej na ramiona własną marynarkę, gdyż wieczór był dość zimny. Nie broniła się, gdy posadził ją na stopniu auta i posłusznie wypiła łyk koniaku.
— No, a teraz pogadamy — usiadł obok niej — poco pani chciała zrobić to głupstwo?
— To nie było głupstwo — odpowiedziała szeptem.
— No, chyba nie było też najmądrzejszą rzeczą?
— Zawracanie głowy, proszę pani! Nie myślę tu pani robić wykładów o moralności, gdyż nie znam się na tej pięknej i pożytecznej instytucji. Ale trzeba mieć sporo wody w główce, żeby samobójstwo uważać w jakiemkolwiek wypadku, w jakiejkolwiek sytuacji, za rozsądne załatwienie sprawy.
Na jej twarzy pojawił się bolesny uśmiech.
— Tak, tak, moja pani. Nie trzeba uśmiechać się z politowaniem, bo to jest wcale groteskowa zarozumiałość. Cóż pani, do stu djabłów, zdaje się że jest mądrzejsza od wszystkich ludzi na świecie, że warunki, w jakich się pani znalazła, są całkiem wyjątkowe i nikomu się nigdy nie zdarzyły? Moja mała, gdybym pani opowiedział historję mego życia, napewno orzekłaby pani, że powinienem był ze dwa-