Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/48

Ta strona została skorygowana.

— Doktorku! — zawołała — dzień dobry! Tyle czasu pana nie widziałam! Co pan porabia?
Uścisnął jej rękę. Był widocznie wzruszony.
— Ja, panno Julko, pracuję.
— Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, że pana spotkałam.
— O, to nie zbieg okoliczności — uśmiechnął się — umyślnie czekałem na panią.
— Umyślnie?
— Tak. Przecie dziś pani otrzymała maturę. Chciałem powinszować.
— Pamiętał doktorek! — rozczuliła się — jaki pan dobry!
Wyglądał mizernie i jeszcze bardziej nieporadnie niż dawniej. Jego ubranie nosiło ślady niedbałości. Był nieogolony i miał stary, źle związany krawat.
— Jakżebym mógł nie pamiętać tak uroczystego dnia — mówił — przecie to upragniona data...
— A nie pomyślał pan, że mogłam się obciąć? — zapytała wesoło.
— Pani? Ani mi to do głowy nie przyszło — protestował.
— Doktorek w którą stronę? Może mnie pan odprowadzi?
— O nie, nie — przestraszył się — tylko kawałeczek. Pani pewnie przykro iść po ulicy w tak pięknej sukience w towarzystwie tak nieeleganckiej osoby, jak ja...
Uczuła dla niego wiele, wiele litości. Nie wątpiła, że ją lubi, ale wiedziała, była tego pewna, że miesiącami czekał tej okazji, by się czegoś dowiedzieć o Alicji. Chętnie powiedziałaby mu jak najwięcej, gdyby nie to, że wszystko, co mu mogła powiedzieć, byłoby dlań bolesne. Dlatego wolała mówić o szkole i planach na lato.
Na następnym przystanku tramwajowym pożegnał ją.
— Jakiż on nieszczęśliwy — myślała, wracając