Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/84

Ta strona została skorygowana.

Usiadł na kamieniu i wskazał Julce miejsce obok.
— Wolę tu — potrząsnęła głową i położyła się przed nim na mchu, podkładając dłonie pod głowę.
Drucki w milczeniu palił papierosa.
— Chciałabym — odezwała się Julka — bym przez całe życie mogła to miejsce nazywać... naszą polaną... Naszą, to znaczy nie pańską i moją, lecz Naszą... Boję się tylko, czy pan zechce, nie... czy pan potrafi, czy będzie mógł zdobyć się na tę wspaniałomyślność, by mi na to pozwolić.
— Mogę ją nawet nazywać polanką małej Julki — zażartował.
— To mało... to bardzo mało — powiedziała smutno — to tak, jakby z litości dla tej biednej Julki, śmiesznej, głupiutkiej dziewczyny... Takie odczepne za to, że zdobyła się na odwagę ofiarowania panu rzeczy tak taniej i takiej niepotrzebnej, jak... wszystkich swoich uczuć...
Spojrzał na nią. Leżała na wznak z zamkniętymi oczyma, blada jak płótno.
— Julka!
— Ale to wszystko, co mam — mówiła, jakby nie słysząc jego okrzyku — i dlatego może wydaje mi się ta moja miłość skarbem... Nieprzyjętym, niepotrzebnym... nawet niezauważonym...
— Julka! Co ty wygadujesz! Przecież jesteśmy przyjaciółmi!
Widział, że chce coś powiedzieć, lecz wargi jej drżą, a w kącikach jej zamkniętych powiek połyskują łzy.
— Malutka, no, moja mała, czyż zasłużyłem na to, że w ten sposób mówisz do mnie?
— O, ja wiem — zaprzeczyła — wiem, że pan mi każe milczeć, że jestem bezwstydna, narzucająca się... że jestem podła...
— Oszalałaś, dziewczyno?! — oburzył się.
— Tak, tak, podła. Bo przecież wiem, że Alicja