Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/96

Ta strona została skorygowana.

gnanie, tembardziej, że gdy teraz właśnie, poraz pierwszy, powiedział ojcu, że chciałby poznać Polskę, którą opuścił jako małe dziecko, ojciec natychmiast się zgodził.
Raczej podobał mu się u ojca ten brak czułostkowości, którego wcale nie należało uważać za chłód
Teraz wrócił do przedziału, by dokończyć rozmowy ze starym Bawarczykiem.
„Axel“ przybijał do portu, sunąc między nie kończącemi się szeregami zakotwiczonych statków. Jeszcze kwadrans i z jego wnętrza wynurzył się pociąg.
— Kopenhaga!
Na zabłoconym peronie dworca Bawarczyk żegnał się z towarzyszem podróży. Profesorowi uścisnął dłoń, a Piotrowi podał swój bilet wizytowy:
— Jeżeli będziesz pan kiedyś, młodzieńcze, w Monachjum, nie zapomnij wpaść do mnie.
W tejże chwili jakiś niski krępy pan w kraciastem ubraniu krzyknął:
— Hallo, przyjacielu! Nie zapomnij pan: jutro, piąta rano!
— Pamiętam — odpowiedział wesoło Piotr i zwracając się do ojca, dodał: — to mój Duńczyk z wyspy Anhalt.
— Ma takie samo szczęście do ludzi, jak tamten — pomyślał profesor.
Ich pobyt w Kopenhadze przeciągnął się do tygodnia, a jeszcze w Berlinie Brunicki musiał zatrzymać się przez dwa dni.
— Chyba nigdy nie dojedziemy do Warszawy — żartował Piotr, gdy wsiadali do pociągu na Friedrichs-bhanhofie — na wszelki wypadek przejrzę rozkład jazdy, dla upewnienia się, czy po drodze niema miast uniwersyteckich.
— Żałuję, że nie ma Zurichu — odpowiedział profesor — miałbym do pomówienia z panem Pernisson.