się na nią nieprzytomny, brutalny, charczący i brał ją w tem rozjuszeniu, zagarniając pod siebie łapami.
Wychodziła z tego krótkiego spazmatycznego uścisku posiniaczona, z rozgniecionemi wargami, z obolałemi mięśniami i nasycona do granic możliwości jego okrucieństwem i zwierzęcością.
— To jest poprostu sodomia — powiedziała mu pewnego razu.
— Nie — zaprzeczył po pauzie — ja staję się zwierzęciem, ale ty przecież nie przestajesz niem być.
Nigdy nie robił jej scen, nigdy ani jednem słowem nie potwierdził swej milczącej, zawziętej zgody na jej zdrady. Nie szczędził jej wszakże najordynarniejszych epitetów, nie krępował się w używaniu najobelżywszych wyrazów. I Wanda lubiła to, godzinami mogła słuchać tego, co o niej mówił. Im bardziej nią poniewierał, tem więcej pragnęła go doprowadzić do nowego rozjątrzenia.
Czasami zrana Szczedroń miał wyjątkowo pilne sprawy do załatwienia i nie miał nawet kilku minut na wypicie szklanki herbaty. Bywał wówczas szczególniej zły i Wanda nigdy nie pominęła tej okazji.
Miała zwyczaj dość późnego wstawania i bez względu na porę roku planowania po mieszkaniu nago, zanim służąca przygotuje kąpiel. Utrzymywała, że jest to konieczne dla higjeny skóry. Szczedroń zaś dopatrywał się w tem upodobań ekshibicjonistycznych. Nie zmieniało to w niczem faktu, że ilekroć się bardzo śpieszył, Wanda wstawała wcześniej i wiedziała, że mąż musi spóźnić się, gdyż na jedną rzecz wobec niej zdobyć się nie potrafi: na obojętność. Bywał wówczas szczególniej rozdrażniony i spoglądanie na zegarek doprowadzało go niemal do furji. Z jego punktualnością i z niemal manjackiem poczuciem obowiązku walka nie była łatwa, lecz niezmiennie kończyła się zwycięstwem Wandy.
Tylko w takim stanie ją interesował. Normalnie jego
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
101