Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

wilizacji“, jak to napisał w recenzji ze zbioru jej artykułów Jan Kamil Pieczątkowski.
Działalność ta jednakże nie same pochwały zbierała. Z wielu stron odzywały się głosy oburzenia, krytyki, szyderstwa i nawet osobistych inwektyw. Posuwano się aż do wytykania jej semickiego pochodzenia jej ojca i w tem widziano „zalążek destrukcji“. Jej szczerość i prostotę w omawianiu zagadnień seksualnych nazywano wyuzdaniem, rozwydrzeniem płciowem, ekshibicjonizmem i erotomanją. Gdy domagała się jawności w traktowaniu jednej z najpoważniejszych dziedzin życia, jaką jest życie płciowe, zepchnięte do roli pornografji właśnie przez obłudnych świętoszków, wrzeszczano, że chce świat zmienić w dom publiczny.
Oczywiście na napaści znajdujące się na tak niskim poziomie odpowiadała pogardliwem milczeniem. Polemizowała tylko z atakami utrzymywanemi jeżeli nie w kurtuazyjnej, to przynajmniej w przyzwoitej formie.
Tak czy owak, zarówno z pochwał entuzjastów i zwolenników, jak też z napaści wrogów, miała jeden niezaprzeczony zysk: rozgłos. W sferach intelektualnych, towarzyskich, wśród szerokiego ogółu czytającej publiczności, wśród bywalców kawiarni i teatru nie było nikogo, ktoby nie wiedział kim jest i jak wygląda Wanda Szczedroniowa. Gdziekolwiek się zjawiła, do jej uszu dobiegały głosy: — patrz, to Szczedroniowa.
Najmniejszem drgnięciem powiek nie zdradzała rozkoszy, jaką jej to sprawiało. Wprost pojąć nie mogła Dziewanowskiego, który, ilekroć go poznawano, był zły i starał się przemknąć chyłkiem. Przecie nikt odeń nie wymagał, by dawał po sobie poznać, że półgłosem rzuconą uwagę usłyszał. Zresztą, często przebywając w towarzystwie Wandy, ustawicznie był na to narażony.
— Nie cierpię popularności do tego stopnia — mó-

106