Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Wanda była rozbawiona i chociaż wcale jej na tem nie zależało, mówiła:
— Dobrze, że cię widzę. Chciałam cię zapytać, jak się przedstawia spłata mojej renty. Mam to gdzieś zapisane, ale zdaje mi się, że już od czternastu miesięcy zalegasz z wypłatą.
Kuba rozpoczynał wówczas narzekania na ciężkie czasy, na to, że wszyscy kradną, że władze skarbowe powarjowały z temi podatkami i zabierał się do odejścia. Przy pożegnaniu znowu marszczył brwi i mówił tonem pojednawczym:
— A ty, Wandeczko? wiesz... hm... nie tego... Poco ci to?
— O czem mówisz?
— No, tego, piszesz...
— Matka cię przysłała?
— Cóż znowu! — oburzał się Kuba i dodawał pośpiesznie: — daj spokój. Już zrób to dla mnie.
— Dlaczego dla ciebie? — pytała z bezlitosną naiwnością.
— No... bo wogóle... Zresztą pogadamy o tem innym razem. Teraz szalenie się śpieszę.
I wychodził czemprędzej, a w parę dni później Wanda dowiadywała się od Żermeny, że Kuba wróciwszy do domu oświadczył uroczyście:
— Byłem u Wandy i rozmówiłem się z nią.
— I cóż ci powiedziała? — z niedowierzaniem pytała pani Grażyna.
— Mam wrażenie, że przemówiłem jej do rozsądku.
Na tem zaczynały się i kończyły stosunki Wandy z ulicą Polną. Jeżeli bowiem chodziło o Żermenę, ta ani pochwalała ani ganiła działalności Wandy. Nie czytała jej utworów, gdyż na to nie miała czasu, a spotykając się z nią ograniczała się do podania kilku informacyj lub przedstawienia Wandzie jakiegoś mło-

109