Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

nego artykułu sklecić nie potrafi, a przybiera ton arbitra. Może za jej plecami opowiada, że to on inspiruje ją, że bez niego nic nie pisałaby wogóle...
— Nie — zreflektowała się — tego nie zrobi. Chociażby dlatego, że z nikim nie jest dostatecznie blisko.
Nagle zacisnęła palce: przecie ją zdradza, ordynarnie zdradza z jakąś inną. Tamta napewno wie o ich stosunku, bo przecie wie cała Warszawa. Idjotka! Pewno rozsadza ją z dumy, że odbiła kochanka Szczedroniowej. A może Marjan opowiada teraz o niej i śmieją się razem?... Podły. Tylko mężczyzna jest zdolny do takiej podłości, ale kobiety są jeszcze gorsze. Jakże bardzo gardziła niemi. Nie tylko tą, która teraz bezwstydnie nadstawia się cudzemu kochankowi, lecz wszystkiemi. Samice. Może ośmieliła się nałożyć jej pidżamę. One są zdolne do każdego łajdactwa.
— Czy można podawać kolację, proszę pani? — uchyliła drzwi służąca.
Wanda przetarła końcami palców skronie:
— Źle się czuję, nie będę jadła.
— A pan?
— To spytaj pana. Skąd ja mogę wiedzieć. I, proszę, dajcie mi święty spokój.
Nie mogła jednak wysiedzieć na miejscu. Wstała i wyjrzała przez okno. Latarnie świeciły jakiemś ciemnem stłumionem światłem, niebo było pokryte grubą warstwą chmur, zanosiło się na deszcz. Pomimo to, postanowiła przejść się. Spacer w taką właśnie ponurą pogodę dobrze jej zrobi. Takie siedzenie w kącie, jak zapędzone zwierzę, takie kiśnięcie we własnej krzywdzie do niczego nie prowadzi, tylko fatalnie wpływa na układ kącików ust i oczu. U osób często oddających się zmartwieniom w samotności, w późniejszych latach twarz nabiera wyrazu, który Kalmanowicz określa: indyczka dolorosa. A zresztą ma też czem martwić się.

116