Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

gła po schodach i nacisnęła guzik dzwonka. Upłynęło sporo czasu zanim zjawiła się służąca.
— Czy zastałam pana Marjana? — zapytała Wanda.
— Zdaje się, że wyszedł, proszę pani, zaraz zajrzę.
Wanda wsunęła się za nią do przedpokoju i powiedziała:
— Jeżeli pana niema, zaczekam aż wróci. Mam pilny interes.
— Proszę bardzo, tylko zapalę światło — odpowiedziała służąca.
— Dziękuję.
Wanda weszła i pociągnęła nosem, lecz żadnego zapachu nie było. Przy otwartych oknach, to nic dziwnego. Zanim jednak zdążyła zbadać wzrokiem cały pokój, zanim zdołała cokolwiek zauważyć, była pewna, że jej podejrzenia miały uzasadnienie.
Dopiero po chwili spostrzegła, że książki są poukładane, że jej pidżamy niema na zwykłem miejscu, że na stoliku leżą skórki od pomarańcz i łupiny bananów, a łóżko jest zmięte, widocznie ona je zaścielała, gdyż zrobiła to w pośpiechu i inaczej niż słano je zwykle.
— Podły! Podły!... — powtarzała Wanda w podnieceniu.
Przyszło jej na myśl, że należałoby przeszukać papiery, zajrzeć do szuflad. Napewno znajdzie jakiś list, fotografję, lub coś w tym rodzaju, co dałoby jej do rąk namacalny dowód zdrady. Narazie nie zastanawiała się wcale nad tem, poco taki dowód mógłby jej być potrzebny. Chodziło jej tylko o przekonanie samej siebie, lecz gdy odsuwała szufladę biurka, zatrzymała się:
— Nie. To byłoby na nic. Rzucić mu taki dowód w twarz byłoby równoznaczne z przyznaniem się, że szperałam tu, że... Nie.
Trzęsły się jej ręce. Oczywiście nie zrobi tego. Usiadła na niewygodnem krześle przy drzwiach, jakby dla

121