Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

działa, że istotnie jest wyuzdana. Później odkrył w niej ekshibicjonizm, masochizm, fałsz wewnętrzny, pychę, lenistwo, totemizm rasowy, arystokratyzm i przyswajała je sobie z równą łatwością, jak kiedyś dla zakochanego w niej piłkarza stała się urodzoną sportówką, a dla tegoż Szczedronia komunistką. Dziewanowski szukał w niej kobiety o niepospolitym umyśle, o intelekcie niezależnym od warunków egzystencji i działalności, wolnym od doktryn i przymusów wewnętrznych, szukał eklektyzmu najbardziej relatywnego, i braku uczuć, i chłodnej zmysłowości, i zamiłowania do Rilkego i Marcelego Prousta — no i oczywiście wszystko to w niej znalazł. Jak zaś głęboko weszło to w jej istotę, świadczyła wciąż rosnąca trudność, z jaką utrzymywała się w linji swej działalności publicystycznej. Teraz odkrył w niej nieszczęśliwą, w okrutny sposób maltretowaną żonę, żonę, która prawdopodobnie pod groźbą ciosów musi ulegać zwierzęcej chuci niekochanego człowieka, dla jakichś tajemniczych przyczyn nie mogąc się od niego uwolnić.
Jakże wyraźnie czuła to Wanda w sobie i w pocałunkach i w pieszczotach Marjana. Nigdy nie siadała na jego kolanach, lecz teraz było to bardzo na miejscu. Pozatem podniecały ją niezmiennie jego bliskość i jego podniecenie. Drżącemi rękoma zsunął jej pantofle i pończochy. Jakże znała ten rytm przyśpieszonego oddechu i mięśni zaciskających się szczęk.
— Nie, to niepodobieństwo — myślała Wanda — by dziś zdradzał mnie z inną.
Następna godzina przekonała ją o tem jeszcze bardziej.
— W czemś musiałam się omylić — skonstatowała i opierając się na jego łokciu, zapytała głośno:
— Słuchaj, czy jesteś pewien, że... nie zaraziłeś mnie?

126