— Popełniła pani błąd — zaczął Minz, niechętnym ruchem wskazując Annie krzesło — otrzymałem dziś jeszcze dwa zażalenia, zaś państwo Ropczyccy żądają zwrotu sumy wpłaconej za wycieczkę, gdyż wrócili osobno i na własny koszt.
— Z punktu widzenia prawa... — zaczęła Anna.
— W interesie niema takiego punktu widzenia, gdy chodzi o klienta — niegrzecznie przerwał Minz. — Ropczycki jest prezesem związku ziemian na Kujawach, ma szerokie stosunki i nie tylko trzeba mu będzie zwrócić te pieniądze, lecz będę musiał osobiście go przeprosić. Rozumie pani? Zresztą trzy dni temu nikt inny, tylko właśnie pani dowodziła mi tu, że formalistyka prawna jest dobra dla urzędów państwowych. Chodziło wówczas o przegapienie wizy zbiorowej na tranzyt przez Czechosłowację. A teraz wyjeżdża mi tu pani z prawem.
Sapał coraz głośniej i mówił coraz grubszym basem, co było nieomylnym znakiem, że z wysiłkiem panuje nad swą irytacją. Anna bała się go w takich chwilach, nie mogła jednak z pokorą całej winy przyjąć na siebie.
— Wtedy było co innego — bąknęła.
— Właśnie — stuknął grubym palcem w biurko — nie o to zresztą chodzi. Wenecka wycieczka przyniosła „Mundusowi“ takie straty w opinji publicznej, że wprost nie wiem, kiedy zdołamy to zatuszować. Ostrzegałem panią przed powierzeniem kierownictwa wycieczki człowiekowi, który nie ma najmniejszego pojęcia o tych sprawach.
— Jest niezwykle inteligentny, panie dyrektorze, a pozatem nie wiem, czy jest w Polsce ktoś, kto lepiej znałby Wenecję i całe wogóle Włochy.
— Mówiłem już pani wtedy — zmarszczył brwi