Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

w nieustannym ruchu. W powietrzu pachniało drukarską farbą i wagonem kolejowym. Wzdłuż oszklonego kontuaru, biegnącego wokół sali, gęsto ustawione były biurka, z tamtej strony przy okienkach stały grupki interesantów, gdzieniegdzie wyciągając się w dłuższe ogonki.
— Ależ to ogrom! — powiedziała z podziwem i odrobiną strachu.
Komitkiewicz jednak nie dosłyszał jej okrzyku. Szli wąskim chodnikiem, aż otworzył przed nią drzwi oszklonego boksu:
— Oto gabinet dotychczas mój, a obecnie pani — powiedział z niezmienną uprzejmością. — Proszę bardzo.
Mała oszklona klitka, przeźroczysty kiosk, a wewnątrz dwa obszerne biurka, szafa i kilka krzeseł.
— Pan opuszcza firmę? — zapytała stojąc i bezradnie rozglądając się dokoła.
Zaśmiał się i przysunął jej krzesło.
— Niezupełnie, proszę pani, ale coś w tym rodzaju: raczej zostaję „opuszczony“.
Zrobiło się jej przykro.
— Z tego, jak wyrażał się o panu pan dyrektor — odezwała się nieśmiało — odniosłam wrażenie, że bardzo pana ceni...
— Prawdopodobnie tak jest w rzeczywistości — kiwnął głową, — jednak kwota, jaką przeznacza dla zadokumentowania tej oceny, nie pokrywa mego budżetu... Niech mnie pani źle nie zrozumie. Bynajmniej nie robię z tego zarzutu panu Minzowi. Zresztą wszystkie pensje zostały zredukowane... Nie każdy jednak mógł na to się zgodzić.
— To takie przykre — westchnęła.
— Tsss!... — przyłożył do ust palec z komiczną miną. — Tu w gabinecie szefa działu turystycznego,

12