Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

oczach, z wypiekami na policzkach: tak, to one, one wszystkie wysyłają tych chłopców na śmierć... Wieczorem tegoż dnia pani Grażyna wymówiła dom siostrzeńcowi swego męża. Anna lubiła Władka i często z nim wówczas rozmawiała. Władek uchodził za cynika, a że nie miał prawej ręki, ciotka Grażyna twierdziła, że dlatego właśnie nienawidzi wojny, że sam nie może stanąć w szeregach obrońców.
Władek powiedział wtedy:
— Cioci się zdaje, że cioci i wszystkim innym kobietom chodzi o ideę, o ojczyznę i tak dalej. To tylko głos plazmy: chcecie, by mężczyzna był dziki, krwiożerczy, by mordował i palił, a gdy będzie już dostatecznie zwierzęciem, przesiąkniętem zaduchem krwi, wtedy otworzycie dlań ramiona. Matki spartanki, czy średniowieczne damy serca, czy miljonerki amerykańskie, rzucające młodym rybakom złote monety między rekiny, czy buszmenki judzące swych mężczyzn do rzezi, wszystkie niczem się nie różnią od tej, co cisnęła rękawiczkę do klatki z dzikiemi zwierzętami.
— Proszę cię umilknij! — surowo przerwała pani Grażyna. — Bluźnisz.
— Nie bluźnię — wzruszył ramionami — tylko ludzie zbyt wiele brudnych instynktów i perfidnych świństw otoczyli aureolą świętości. Zrobiono z nich tabu, by odstraszyć myśl człowieka od rewizji, od analizy. Stąd dochodzenie prawdy zawsze nazwiecie bluźnierstwem. Nie znam bardziej absurdalnego terminu: bluźnierstwo!... Rozumiem, że jest kłamstwo i prawda i obelga. Obelga rzucona na prawdę nie jest niczem innem niż kłamstwo. Prawdy ani skrzywdzić ono nie może, ani pomniejszyć. Taksamo, jak kłamstwo nie zdoła jej przykryć. Wrzeszczą kobiety: za ojczyznę!... A czują: chcemy dzikich, brutalnych samców.
Anna wraz z Wandą już wcześniej zostały wypra-

143