Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie kocham i nigdy jej nie kochałem.
Czegóż mogła żądać ponadto?... A jednak gryzły ją i dręczyły podejrzenia: wiedziała, że spotyka się z Wandą w Kolchidzie, że rozmawiają ze sobą, a może... może nawet widują się w cztery oczy.
Do boksu weszła rozpromieniona Buba:
— Już po siódmej, kochana pani Anno!
— Zaraz kończę.
— Idziemy! Nie ma pani pojęcia, jak strasznie się cieszę.
Państwo Kostaneccy mieszkali w pobliżu na ulicy Moniuszki. Anna wiedziała, że są to ludzie zamożni, gdyż pan Kostanecki zajmuje w przemyśle metalowym jakieś poważniejsze stanowisko, nie przypuszczała jednak, że mieszkają aż tak wspaniale: rodzina z czterech osób zajmowała dziesięciopokojowe prawie pałacowe mieszkanie na drugiem piętrze, umeblowane ślicznemi staremi mahoniami.
— Jak tu u pani ładnie — powiedziała Anna.
Pani Kostanecka, siwa starsza pani o żółtej cerze, szczupła i niepozorna w swojej popielatej sukni, uśmiechnęła się życzliwie:
— Tem mi przyjemniej, że się pani u mnie podoba. Ze swej strony muszę powiedzieć, że pomimo wszystkich zachwytów i superlatywów, jakiemi Buba zawsze mówiła o pani, nie spodziewałam się, że jej zwierzchniczka jest aż tak sympatyczna.
Zaraz po nich przyszedł brat Buby, wysoki szczupły młody człowiek. Przywitał ją zdaleka, na usprawiedliwienie pokazując czarne od smarów ręce:
— Panie wybaczą, kicha mi w drodze nawaliła, świecę zarzuciło, no i przejechałem cielę. To pech, prawda? Zaraz doprowadzę się do porządku. Przepraszam bardzo.

146