z dziećmi i bał się ich. Nieraz obserwowała w ogrodzie czy w tramwaju, z jakiem zdumieniem, bo nie chciała w tem widzieć niechęci, przyglądał się dzieciom. Unikał starannie dotyku ich małych rączek, uśmiech, którym odpowiadał na ich pytania i zaczepki był wymuszony, przykry i wystraszony. Chwilami odnosiła wrażenie, że brzydzi się dzieci. Kiedyś opowiedziała mu o Lituni i o jej inteligencji. Litunia tak tłumaczyła zjawisko wiatru:
— To ploste. Drzewka lobią wiatl. Machają gałązkami i lobią wiatl.
— Czyż to nie wspaniałe? — zapytała Anna.
Marjan szeroko otwierał oczy, trochę śmiał się i mówił, że dzieci umieją zaskakiwać starszych swoją filozofją i logiką, że mają swoisty dar obserwacji, a dalej przeszedł do rozważań, ile to błędów popełniła i jeszcze popełnia nauka przez całkiem podobne odwracanie przyczyn i skutków. Odkrycie Kopernika, wiele przykładów z fizyki, medycyny, ekonomji, meteorologji, albo w historji kultów — ileż przykładów. Wreszcie przeszedł do kwestjonowania różnych teoryj o wpływie życia na sztukę i sztuki na życie.
Myśl jego uciekała od dzieci. Mężczyźni wogóle nie rozumieją dzieci. Karol naprzykład bezsprzecznie kocha Litunię, a nie umie spędzić z nią więcej niż pół godziny, bo się nudzi, a nudzi się dlatego, że nie potrafi zrozumieć i wczuć się w jej świat.
— Mój ojciec — powiedziała kiedyś Anna — twierdził, że jeden jest tylko sposób rozumowego uświadomienia nieśmiertelności: mieć dziecko i pojąć, że ono jest naszym dalszym ciągiem, że jednostka stanowi tylko jedno ogniwo w wielkim łańcuchu.
Marjan milczał przez dłuższą chwilę i potrząsnął głową:
— To prawda, ale czyż to nie jest tragiczne?
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
178