łego społeczeństwa i stanowiło temat licznych dowcipów. Anna właśnie nad temi parami roztaczała szczególniejszą opiekę i to zjednywało jej życzliwość ze strony par, natomiast wśród samotniczek i samotników miała kilku nie wrogów, bo to byłoby zbyt silnem określeniem, lecz niechętnych.
Sama nie znosiła dwóch osób: panny Fuchsówny, starzejącej się utlenionej histeryczki i pana Kątkiewicza, szarmanckiego młodzieńca o pryszczowatej twarzy, snobizującego się swemi znajomościami w arystokracji. Nie cierpiała ich. Ilekroć też w jakimś interesie przechodziła przez biuro, nigdy nie ominęła okazji zatrzymania się przy ich biurkach i sprawdzenia, co robią i jak. Ponieważ zaś każde takie zatrzymanie się wymagało usprawiedliwienia, a nie zawsze znalazł się odpowiedni pretekst, używała uwag i przypomnień w takim tonie, by nie dopuścić sprzeciwu.
Kiedyś oboje zmówili się i poszli widocznie do Minza na skargę, gdyż Minz zapytał ją wprost, czy to prawda, że szykanuje Kątkiewicza i pannę Fuchs. Oczywiście zaprzeczyła, ale nie mogła im tego darować i powiedziała:
— Postaram się udowodnić panu dyrektorowi, że nietylko ich nie szykanuję, lecz dotychczas pokrywałam wiele ich karygodnych błędów.
— Jakto pani pokrywała?
— Naprawiałam je sama.
— Bardzo słusznie, gdyż pani jest odpowiedzialna za wyniki pracy w swoim dziale.
Anna uczuła się tem dotknięta.
— Gotowa też jestem ponosić całkowitą odpowiedzialność, lecz jedynie w warunkach, gdy mam zaufanie do danego pracownika. Otóż do panny Fuchs absolutnie nie mam zaufania. Ona ma kurzą pamięć i robi moc omyłek. Zaś pan Kątkiewicz pisuje w biurze listy, a w jego kartotekach panuje chaos.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.
183