dech wysilony wskutek zakatarzenia był na szczęście równy i głęboki. Bona wyszła do kina i zostali sami.
Jeżeli próby pieszczot ze strony Karola stawały się coraz bardziej przedsiębiorcze, sprzyjały temu nietylko okoliczności, lecz i słabnący opór Anny: ciało dopominało się o swoje prawa, skrupuły malały, przyzwyczajenie naskórka przyśpieszało konkluzje myślowe i obowiązkowi małżeńskiemu stało się zadość.
Bankiet miał się rozpocząć o ósmej, a już o siódmej pani Grażyna była gotowa. Nie miała tremy. W ciągu swego długiego życia uczestniczyła już w tylu podobnych uroczystościach i tyle razy przemawiała, że i dzisiejszy jubileusz, chociaż był jej własnym jubileuszem, nie mógł wyprowadzić z równowagi jej idealnie zrównoważonego systemu nerwowego.
Stojąc przed lustrem w nowej czarnej aksamitnej sukni przyglądała się sobie nie tyle z upodobaniem, ile z uznaniem: wyniosła, poważna i prawie piękna w tej aureoli siwych włosów, w swojej majestatycznej zdrowej starości, była ściśle taka, jaką być pragnęła. Jej własny wzrok, ten najsurowszy z krytyków, nie mógł w odbiciu całej postaci znaleźć nic, literalnie nic, co chciałaby zmienić lub zastąpić. Właśnie tak wyobrażała sobie swoją starość i takiej starości dożyła.
— Starość — uśmiechnęła się do siebie i, odwróciwszy się od lustra, wolnym krokiem zbliżyła się do ściany, na której wisiał wielki olejny portret wysokiej młodej panny w atłasowej tualecie balowej.
Tak wyglądała przed pięćdziesięciu laty...
— Starość — powtórzyła z odcieniem zdziwienia.