Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciała położyć przed nim plikę depesz, lecz Kuba krzyknął:
— Co mama robi! Pasjans! O, Boże, wszystkie karty mama mi przesunęła. Do licha, sam nie wiem, czy potrafię je spowrotem ułożyć!
Pani Grażyna cofnęła się i zacięła wargi.
— Myślałam — powiedziała po pauzie — że więcej cię obchodzi twoja matka niż pasjans.
— No i nie wiem, jak Boga kocham, nie wiem, gdzie leżała ta ósemka trefl — płaczliwym głosem zawołał Kuba.
— Nawet mi nie powinszowałeś. Jesteś złym synem, Jakóbie.
— No winszuję mamie, ale to jeszcze nie powód, by demolować komuś pasjans. O, tutaj leżała dama pik, ale teraz nie wiem... Mama nie zauważyła, czy na damie pik leżał walet karo?...
Pani Grażyna nic nie odpowiedziała. Zmięła w ręku depesze i wyszła. W przedpokoju nie paliło się światło. Zatrzymała się tu i stała bez ruchu.
W mieszkaniu panowała zupełna cisza.
— Jakaż ja jestem samotna — pomyślała pani Grażyna.
Wanda również nie pamiętała o jubileuszu matki. Napewno czytała o nim, ale nie uważała za potrzebne odezwać się. Nie poczuwała się do obowiązku. Można przecie być innych poglądów, można być złą, do szpiku kości, zepsutą kobietą, ale choćby dla konwenansu pamiętać o dniu tak ważnym, takim uroczystym. Kuba co innego. To głupi chłopak. Poprostu kawałek mięsa, ale Wanda!... Podła.
Pani Grażyna czuła, że gardzi swemi dziećmi, że się niemi brzydzi. Pierwsza lepsza jej sekretarka, czy współpracownik, byli jej stokroć bliżsi, niż tych dwoje. Rodzone dzieci. O, gdyby wszystkie rodzone dzieci tak

192