Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

Grażyna, gdy przyjmowała interesantów. Nie robiła tego przecie dla pozy, czy komedji, ale dostojność swojej postaci w tym fotelu uważała za dobre podkreślenie wypowiadanych słów, cennych i dostojnych. Władek rozwalił się w tym fotelu z tą nieznośną semicką nonszalancją, której w innym wypadku nie zniosłaby.
Usiadł, przymknął oczy i milczał.
W głuchej ciszy słyszała tylko własny oddech i nierówne tętno serca. Nie wierzyła Władkowi. Umyślnie, przez wrodzoną małpią złośliwość powiedział jej, że już nie podniesie się z łóżka. Wszystko w niej buntowało się przeciw temu potwornemu unieruchomieniu. Gdyby nie zwykły fizjologiczny strach, że każdy szybki ruch może sprowadzić nowy atak, zaraz wstałaby...
A jednak musiało w tem być coś z prawdy. Nawet taki cynik nie zdobyłby się na podobnie bezczelne kłamstwo. Zaraz jutro wezwie doktora Lisowskiego i profesora Klenga. Jest wprost nonsensem wierzyć temu smarkaczowi, zarozumiałemu smarkaczowi. Ona, która nigdy nie chorowała, która nawet oba porody odbyła tak lekko, miałaby już umierać!... Ludzie znacznie słabsi żyją nieraz znacznie dłużej...
Przecie do dzisiejszego wieczora czuła się świetnie.
Chciałaby zapytać jeszcze Władka o stan swego zdrowia, wyciągnąć go na informacje o szczegółach niedomagania i przeprowadzić dyskusję, w której — była tego pewna — musiałby przyznać, że nie jest z nią tak źle. Wstydziła się jednak okazać wobec niego niepokój. Poniżałoby to jej godność osobistą. Milczenie wszakże było jeszcze bardziej nieznośne.
— Nudzisz się — odezwała się cicho — możebyś wziął jakąś książkę?
Poruszył przecząco głową.
— Zobacz w salonie na półce przy biurku. Jest tam kilku nowych autorów, może cię zaciekawią.

198