Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

może bieg ich życia, ich myśli? W niczem. Najwyżej zakłóci porządek kilku dni! Pogrzeb i formalności prawne. Które z nich zapłacze?... Czyż mają tak oziębłe serca?... Czyż Kuba lub Wanda mogą pojąć jej tragedję, tragedję matki, umierającej w tej dzikiej, zimnej samotności, siedemdziesięcioletniej kobiety, biednej, starej kobiety, zasłuchanej w przeraźliwie słabnący, już niewyczuwalny rytm serca?...
I serce, jakby targnięte tą niemą skargą zerwało się nagle. Popędziło szalonem, nieprzytomnem tempem. Zdawało się rzucać we wszystkie strony, wpadło w bezsilny złowieszczy galop, zabulgotało, jakby dławiąc się panicznemi przełykami krwi...
— Umieram — zacharczało w gardle.
Jednocześnie w prawej ręce powyżej łokcia uczuła krótki ostry ból: zastrzyk kamfory. Otwarte oczy rozróżniały kontury tylko najbliższych przedmiotów, ale na skórze przedramienia czuła wyraźny ból sińca, rozcieranego gorącą dłonią. Zbawcza kamfora wsiąkała w krew, pędziła z nią do serca. W nozdrza uderzał oświeżający zapach eteru.
— Głębiej, głębiej oddychać — usłyszała niecierpliwy głos.
Nie mogła. Przy każdem o odrobinę giębszem wciągnięciu powietrza gardło zaciskało się i przychodziła pewność, że więcej się nie rozszerzy, że więcej nie przepuści do płuc ani najmniejszego łyku powietrza. Przecie i tak usta miała pełne zimnej śliny, a nie odważyłaby się jej przełknąć, bo jedno poruszenie krtani równałoby się uduszeniu. Ślina zaczęła ściekać po wargach. Musiało to wyglądać ohydnie. Wyciągnęła rękę po chusteczkę, lecz nie mogła jej znaleźć na zwykłem miejscu. Z wysiłkiem podniosła do ust rąbek kołdry i zwinęła weń nadmiar śliny, czując na ustach dotyk chłodnej weby prześcieradła.

203