Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

planina Władka nietylko ją zirytowała, lecz i zmęczyła. Przeszło godzinę leżała z przymkniętemi powiekami odpędzając wszelkie myśli. Około czwartej usłyszała trzask drzwi wejściowych i kroki w przedpokoju. To wracała Anna.
— Anno! — zawołała najgłośniej, jak mogła.
Kroki ucichły, a po chwili rozległo się pukanie.
— Wejdź, Anno.
— Ciocia mnie wołała?
— Tak, moja droga, chciałam cię prosić, byś tę noc spędziła ze mną.
— Ciocia jest chora? — przestraszyła się Anna.
Pani Grażyna pokrótce opowiedziała, że miała atak serca, że odwieziono ją i sprowadzono Władka, którego obecności nie mogła jednak dłużej znieść.
— Weź Anko, swoją pościel i połóż się tu na otomanie. Właściwie czuję się znacznie lepiej, wolałabym jednak mieć kogoś pod ręką, a służby nie mogę się dobudzić.
— Dobrze, ciociu — skinęła głową Anna i po chwili wróciła w szlafroku z poduszką i pledem w ręku.
Zamieniły ze sobą jeszcze kilka zdań i Anna ułożyła się na otomanie. Pani Grażyna długo nie mogła zasnąć. W przyćmionem świetle przyglądała się Annie. Właściwie mówiąc powinna była zapytać Annę, skąd tak późno wraca. Bądź co bądź mieszka w jej domu, jest jej siostrzenicą i nie wypada, by cała kamienica wiedziała, że młoda mężatka połowę nocy spędza gdzieś na mieście. Coprawda wszyscy i tak wiedzą, jak było z Żermeną, a dawniej z Wandą. Już jeżeli o to chodzi, Anna zawsze zachowywała się bardzo przyzwoicie i dzisiaj... No... ostatecznie ten Dziewanowski to zwichnięty człowiek, ale w gruncie rzeczy nic mu zarzucić nie można. Pani Grażyna odczuwała nawet rodzaj zadowolenia, że Dziewanowski zerwał z jej córką dla Anny. Oczy-

213