Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

żeli do najgorszych mętów społecznych. Tak musieli wyglądać bandyci i złodzieje, o jakich czyta się w powieściach kryminalnych, a których nie widuje się w śródmieściu. Przemykają niczem drapieżne zwierzęta chyłkiem, by nie dostrzegło ich oko policjanta, a tu gnieżdżą się w brudzie i w zaduchu, gdyż tu nawet policja nie odważy się zapewne wkroczyć.
I Buba idąc po schodach, chociaż kolana jej nieco się trzęsły pod wpływem wyobraźni, była dumna, że ona się przecież nie ulękła. Matka napewno nie puściłaby jej tu samej i albo uparłaby się jej towarzyszyć, albo posłałaby z nią kogoś ze służby. A właśnie Buba chciała pójść sama. Dlatego nie wspomniała w domu ani jednem słowem o tej nieszczęśliwej dziewczynie i o obietnicy danej pani Szczedroniowej. Nie przewidywała wprawdzie ewentualności, że jej wogóle zabronią wziąć pod opiekę tę biedną ofiarę barbarzyńskich przesądów, na to matka jest zadobra i zanadto ludzkie ma serce, jednakże bezpieczniej było zwierzyć się jej już z faktu dokonanego.
Izba, w której leżała chora, pełna była pary: tęga kobieta z czerwoną twarzą, o rękach potwornej grubości, dźwigała z płyty wielkie blaszane kotły i ich parującą i nieznośnie woniejącą zawartość wysypywała do dwóch balij. Przy jednej prała ona sama, a przy drugiej mały czarniawy mężczyzna w brudnej koszuli z zawiniętemi rękawami.
— Czy tu mieszka panna Felicja Jamiołkowska? — zapytała Buba możliwie ugrzecznionym tonem.
— Pani drzwi zamyka, zamróz idzie — wysokim ostrym głosem powiedziała kobieta, a gdy Buba pośpiesznie zatrzasnęła klamkę, dodała: — mieszkać nie mieszka, bo nie meldowana, tylko tak gościnnie po znajomości.

236