Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

tem godnym czarnej aksamitnej sukni i sobolowej etoli oraz kilku większych brylantów. Wszystko to niezbyt dekoracyjnie na niej wyglądało, lecz Anna wiedziała, że Markiewiczowa istotnie jest dzielnym człowiekiem, a to przecie najważniejsze. W chwili, gdy otwierała swą cukiernię, na ulicy Mokotowskiej było sześć przedsiębiorstw tego typu, a obecnie została jedynie „Mazowiecka“, jedynie ona przetrwała kryzys.
Po krótkich powitaniach na ten właśnie temat schodziła rozmowa, gdy poproszono do stołu, a raczej zjawił się Kubuś i oświadczył, że jest głodny i że „jeżeli mama każe dłużej czekać, to lepiej pójść do restauracji“. Tak był tem przejęty, że zapomniał przywitać się z Anną.
— Kuba — zawołała nań — nie poznajesz mnie, czy wogóle znać nie chcesz?
— Ach, to ty! Przepraszam cię, Anko. To byczo, żeś przyjechała!...
Pocałował ją w rękę, przyczem zauważyła, że jest nieogolony i ma brudne paznokcie. W jego kamizelce brakowało dwuch guzików, a krawat miał zawiązany krzywo. Nic się nie zmienił, zawsze był nieporządny, a nikt nie dbał o jego wygląd i nikt nie miał czasu, by się tem zająć.
Przy obiedzie wynikła przykra awantura. Kubuś na jednym tylko punkcie był czuły: lubił jeść dużo i dobrze. Na nieszczęście obiad w dniu tym wyjątkowo się nie udał. Panie zajęte rozmową nie zwróciły uwagi na pomruki niezadowolenia, jakie wydawał z siebie Kuba, zawzięcie jedząc przydymioną zupę, gdy jednak podano baraninę, której nie lubił, a ta nadodatek okazała się łykowata — z hałasem odsunął krzesło i wstał od stołu:
— Ja dziękuję za taki obiad! To jest szykana, nie obiad. Ja bardzo panie przepraszam, ale wolę iść do pierwszej lepszej garkuchni!

23