młodszej koleżance i jeżeli Buba powie: — pani Anno, ja odrobinę interesuję się panem Tańskim... — pani Anna napewno palcem nie ruszy, by mu się podobać. A zresztą, jeżeli on jest taki, to wogóle nie wart, żeby się nim zajmować.
Rozmyślania te nie przeszkadzały Bubie w uzgadnianiu wykazu w którym znalazło się kilka poprawek. W kwadrans była gotowa i zapukała do boksu pani Anny. Tak zajęta była swoją sensacją, że nawet nie przejęła się zbytnio wymówkami zwierzchniczki. Tylko Pan Bóg jest nieomylny.
Wreszcie wykaz poszedł do szuflady i Buba z tajemniczą a triumfującą miną położyła przed panią Anną dzieło Freuda.
— Freud? — zdziwiła się pani Anna.
— Tak, proszę pani. A wie pani czyja to własność?... Marjana Dziewanowskiego!
— Czyja?!
— Dziewanowskiego.
— Skądże pani to ma?
— Pożyczyła mi pani Szczedroniowa. Nie tu jest pikanterja tej sprawy, bo że oni są... bardzo bliscy sobie, to żadna tajemnica. Ale niech pani zobaczy o tu, umyślnie założyłam... I tu... A to awantura! Jacy ci mężczyźni są nieostrożni! Żeby pożyczać książki, w których nieopatrznie porobili takie intymne wyznania!... Niech pani przeczyta. Przecie to jasne, że chodzi tu o niego samego!
Efekt był kolosalny. Buba nawet nie spodziewała się, że panią Annę to tak zafrapuje. Obserwowała podniecenie, z jakiem pani Anna pośpiesznie czytała podkreślone miejsca i komentarze dopisane ołówkiem. Policzki, czoło, a nawet szyja pani Anny stały się mocno różowe. Jak można będąc już mężatką być jeszcze tak wstydliwą!
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.
252