Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

Buba roześmiała się:
— A cóż to panu szkodzi!?
— Wolałbym, by pani podzielała moje zdanie.
— To jasne, ale co pan ma do zarzucenia pani Szczedroniowej? To chyba najinteligentniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek znałam.
— Na mnie jej inteligencja robi pocieszne wrażenie — skrzywił się Tański — jest nieprawdopodobnie naiwna. I... jeżeli... Ale pani nie przyjmuje bezkrytycznie tego całego bagażu?... Tak chciałbym mieć pod ręką któryś z jej artykułów, by udowodnić pani, co to za mętność.
— No, wie pan, — oburzyła się Buba — już chyba nikt tak jasno nie pisze.
— Tak, jasny język, styl, ale mętne pojmowanie zagadnień.
— Wcale tego nie znajduję.
— Przekonam panią.
— Kiedy?
— Kiedy pani pozwoli... Już tutaj pani mieszka?
— Tak... A może pan... wstąpiłby kiedyś do nas. Rodzicom będzie miło pana poznać.
Tański skłonił się:
— Z prawdziwą przyjemnością. Jeżeli pani nie będzie miała nic przeciw temu, złożę swoje uszanowanie w najbliższą niedzielę.
— Mój Boże! Aż uszanowanie! Niech pan nie będzie tak uroczysty. Poprostu niech pan wpadnie.
Po powrocie do domu Buba powiedziała matce:
— W niedzielę przyjdzie z wizytą pan Tański, o którym ci kilka razy wspominałam.
Pani Kostanecka nie podnosząc oczu z nad rachunków, zapytała:
— On ci się podoba?
— Mnie? — obojętnie wydęła usta Buba — owszem,

258