Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

czuwamy przy mężczyźnie swego rodzaju pewność bezpieczeństwa i władzę nad nim, niebezpieczną władzę, jaką posiada pogromca w klatce lwów.
Służąca podała kawę. Buba chciała powiedzieć, że rzeczywiście i ona takich właśnie mężczyzn lubi, lecz przypomniała sobie Dziewanowskiego, który chyba był wogóle zaprzeczeniem męskości i pomyślała, że dlaczego pani Szczedroniowa wybrała sobie takiego właśnie kochanka i że naprzykład (nie specjalnie, ale naprzykład) Tański jest mężczyzną par excellence.
— Pozwoli pani cukru?... — zapytała pani Wanda.
— Proszę bardzo...
— Ja piję bez. Otóż wracając do naszego tematu — z uśmiechem mówiła pani Szczedroniowa — jedno mnie tylko pociesza, że wówczas, kiedy zaniknie taki gatunek samca, mnie już nie będzie na świecie, a pani zapewne będzie zgrzybiałą staruszką i swoim wnuczkom będzie pani opowiadała, o ile była zamłodu szczęśliwszą od nich, skazanych na ślamazarnych, bezwolnych i nudnych mężczyzn. Brr...
Wstrząsnęła się i dodała:
— Będą słuchały tego tak, jak my legend o Casanowie czy Janosiku... A co najciekawsze, nie uwierzą!...
Roześmiała się:
— Nie uwierzą, tak, jak my dziś nie wierzymy w tak zwane stare dobre czasy. Tylko my mamy rację, a one nie będą jej miały.
— A może — nieśmiało podsunęła Buba — może i my nie mamy?
— Nie sądzę — zawahała się pani Wanda — zresztą, czyż to jest istotne? Dla nas ważne jest nasze życie i jego sprawy. Każde pokolenie musi myśleć o sobie, a après nous — le déluge. Doprawdy zawiele mamy trosk własnych, by się zajmować tem, co kiedyś będzie.

265