Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

ników, tak, niechby tylko zwykłą lekturę ciotki Grażyny odrobiła, jużby nie mogła znaleźć czasu na gospodarstwo. Coprawda prowadzenie takiej cukierni, to też nie byle co...
— A syn pani senatorki — zapytała Markiewiczowa — ma dużo pewno roboty? Taki interes, jak fabryka czekolady, i to taka fabryka, to nie żarty. I tak pracy na jednego człowieka wystarczy. Sama nie dziwię się, że pan Jakób, jak słyszałam, podobno sprzedaje przędzalnię. Trudno rozerwać się na dwie części...
Zarówno pani Grażyna, jak i Anna szeroko otworzyły oczy:
— Jakto sprzedaje, nic o tem nie wiem?! — odezwała się pani Grażyna, usiłując zamaskować przerażenie.
Markiewiczowa flegmatycznie polowała właśnie na ostatnią czereśnię w kompocie, a widząc, że bez naganki nie da rady, dyskretnie pomogła sobie z dystynkcją małym palcem lewej ręki, wypluła pestkę i powiedziała:
— Obija się człowiekowi to i owo o uszy. Czasem prawda, czasem plotka. Ale z przędzalnią to chyba prawda, bo tam już i nadzór sądowy zrobili. Wiadomo — kryzys. A że pan Jakób nie fachowiec... Długi podobno zawielkie... Fachowiec toby jeszcze może dał radę...
Pani Grażyna zacięła wargi i Anna, chociaż nie odważyłaby się nigdy wpatrywać się w jej rysy, by odkryć myśli, kłębiące się pod tem olimpijskiem czołem, wiedziała i tak, jak bardzo myśli te muszą być bolesne. Kubuś od dziecka był zmartwieniem pani Grażyny. Przez gimnazjum przeszedł z najwyższym trudem, popychany przez roje korepetytorów i przez ojca, który, już będąc ciężko chory, godzinami siedział nad nim, by dobić do matury. Po dwukrotnem „obcięciu się“

25