Gardzić do tego stopnia, by uważać za ujmę dla osób szanowanych samo wspomnienie o nich. Wie pan... Myślałam o tem, żeby zostać pańską kochanką... Proszę nie przerywać!... Myślałam, że szkoda, że pan nie ma auta, bo moglibyśmy robić sobie miłe week-endy. Pan mi się podoba, ja panu też. Byłoby wszystko cudownie. Ale teraz kwita! Tak, nic z tego, a szanować mnie pan nie potrzebuje, bo jestem taką, jak wszystkie, jestem wyuzdana, rozpustna i wiem o tem, że z moją urodą zawsze znajdę sobie... partnera, tak, właśnie partnera!
Wypowiedziała to jednym tchem i tak była podniecona, że nawet nie mogła z początku rozróżnić dźwięków, jakie rozległy się w słuchawce. Dopiero po chwili zorjentowała się: — śmiał się! Najzwyczajniej w świecie śmiał się. Ach, coby teraz dała za to, by go przekonać, by udowodnić mu, że istotnie jest rozpustna. Niestety, było to zwłaszcza przez telefon niewykonalne.
— Panno Bubo — odezwał się jego głos — żeby pani wiedziała, jak ja bardzo, jak głęboko panią kocham, nie żartowałaby pani ze mnie.
— Co?... Co pan powiedział?...
— Kocham panią.
Buba chciała coś odpowiedzieć, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu.
— Kocham panią i wiem, że pani mnie też pokocha. Nie wiem tylko jak prędko i o to panią w niedzielę zapytam. Czy dobrze?... A teraz już chyba dobranoc. Dobranoc śliczna, cudna, jedyna dziewczyno. Dobranoc.
— Dobranoc — odpowiedziała półprzytomnie i kiedy już położył słuchawkę, krzyknęła: — Panie Henryku!...
Ale było już zapóźno. Powoli wstała i podeszła do lustra, lecz nie widziała swego odbicia. Kręciło się jej w głowie. Boże, jakiż dziwny jest świat!...
Usiadła w kącie na niskim fotelu i zamyśliła się. Ro-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.
269