zała w ten sposób, że wynajęła dla siebie małe dwupokojowe mieszkanko przy ulicy Czerwonego Krzyża, a dla Marjana pokój w tejże kamienicy, tylko o piętro niżej. Nie zadowalało to jej, lecz nie było innego wyjścia. Marjan godził się na wszystko i wszystko, cokolwiekby postanowiła, zdawało się go uszczęśliwiać.
Od czasu, gdy ich miłość stała się zupełna, minął mu spleen, znikły zmarszczki z jego czoła i naprawdę czuł się szczęśliwy i Anna była przekonana, że to również i jej powinno zapewnić szczęście.
Jedno trapiło ją najbardziej: Marjan nic nie robił. Nie chodziło jej oczywiście o brak dodatkowych wpływów z jego możliwych zarobków, lecz poprostu uważała za rzecz nienormalną, by człowiek zdrowy i zdolny do pracy próżnował. Spróbowała po długim namyśle niezawodnego, jak sądziła, wybiegu. Mianowicie podjęła się przekładu na angielski grubego dzieła naukowego o jakichś bakterjach. Autorem dzieła był uniwersytecki kolega Szczedronia i właśnie przez Szczedronia Anna tę pracę dostała. Ma się rozumieć sama ani marzyć nie mogła o dokonaniu tak dużego przekładu i zgóry planowała, że przekaże to Marjanowi. Początkowo istotnie sam zainteresował się i dziełem i pracą.
— Będę ci pomagał — oświadczył zaraz pierwszego wieczora.
W ciągu trzech dni naprawdę wziął się do roboty i przełożył coś ponad czterdzieści stron.
— Za całość — powiedziała mu Anna — otrzymamy tysiąc dwieście złotych. Pomyśl jaki z ciebie dzielny tłumacz: w ciągu trzech dni zarobiłeś prawie sto dwadzieścia złotych. Jestem z ciebie dumna.
Tym systemem pedagogicznym usiłowała nadal podniecić jego ambicję. System wszakże zawiódł z tej prostej przyczyny, że Marjan wogóle ambicyj w tym kie-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.
277