Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

Litunia zachowywała się biernie. Widocznie zdawała sobie sprawę z ważności przemian zachodzących w jej życiu, lecz reagowała na nie tylko zalęknionym uśmiechem i częstem przytulaniem się do matki. Każdy dotyk ufnych rącząt Lituni napełniał Annę niewypowiedzianą rozkoszą. Z trudem hamowała łzy rozczulenia.
Oto zaczynał się nowy okres ich życia. Są teraz same. Niezupełnie same, bo Litunia znajdzie w Marjanie lepszego, mądrzejszego i serdeczniejszego ojca. O, Anna była tego pewna.
Teraz zatrzymają się w Warszawie przez jeden dzień i pojadą do Mazut już we trójkę. Nawet lepiej, że dziecko na wsi spędzi te kilka tygodni odrazu z Marjanem. Muszą przyzwyczaić się do siebie i pokochać wzajemnie.
W Warszawie Annę spotkało małe rozczarowanie: Marjan już wyjechał wczoraj wieczorem, czyli był już w Mazutach.
Dzień spędziła Anna na uzupełnianiu w sklepach bielizny i sukienek Lituni. Była z nią także u specjalisty chorób dziecięcych, który znalazł silną anemję i przepisał szczegółową kurację. Nazajutrz wyjechały do Lublina, skąd kilkanaście kilometrów trzeba było trząść się bryczką po bardzo złej drodze.
Mazuty, był to duży dwór, w którym, jak w wielu podobnych, na lato urządzano pensjonat. Stary park, jezioro, piasek i las sosnowy stwarzały doskonałe warunki zdrowotne. Pokoje w pałacu, całkowicie oddanym na użytek letników, były wysokie i jasne. Sama właścicielka, pani Budniewiczowa, przenosiła się na okres wakacyj do oficyny. Anna poznała ją zaraz na wstępie: mała, szczupła osóbka z krótko ostrzyżonemi siwemi włosami, w krótkiej samodziałowej spódnicy i w butach z cholewami, wyglądała, jak żywcem wyjęta z powieści Rodziewiczówny. Mogła mieć lat pięćdziesiąt kilka lub

291