Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.

decyzji było wprost znęcaniem się nad nią. Nie umiała dać stanowczej odpowiedzi.
I tak ciągnęło się znowu przez dwa dni. Czyż miała prawo ryzykować życiem Lituni, czy z drugiej strony nie było zbrodnią, chcieć ją zachować dla siebie skazując na ślepotę... na życie w tem strasznem kalectwie...
Wreszcie stało się.
Wróciła z biura, nie przeczuwając niczego, lecz gdy tylko otworzyła drzwi, pomimo panującego wewnątrz półmroku odrazu wiedziała wszystko: przy łóżeczku bielił się kwadrat stolika do injekcyj, nad Litunią stał pochylony Władek, badając jej puls. Obok, rozkraczywszy nogi, z brodą podpartą na ręku i z okularami zsuniętemi na czoło siedział Szczedroń. Nie poruszyli się przy wejściu Anny. W powietrzu przesyconem wonią eteru drżał jakiś syk. To działał aparat tlenowy.
— Jezus — zdołała wyszeptać Anna i oparła się o drzwi.
Twarz Szczedronia skurczyła się nagłym grymasem i znowu zastygła. Annie cisnęły się pod czaszką myśli straszne, potworne: niema już żadnego ratunku. I to, czego w głębi tak pragnęła, czego oczekiwała, a na co tylko zdecydować się nie umiała, przyszło, zwaliło się okrutną prawdą i wydało się Annie dokonaną zbrodnią, na którą nisko, tchórzliwie przystała samem swojem milczeniem...
— Sto siedemdziesiąt — chrapliwym głosem odezwał się Władek.
— Lód — odpowiedział spokojnie Szczedroń.
Obaj powoli i jakby leniwie zabrali się do układania kwadratowych worków gumowych. Z Lituni ściągnięto kołderkę, jej nagie ciałko podniesiono do góry, podkładając woreczki z lodem. Po chwili cała była niemi pokryta.
— Zabiliście ją, zabiliście! — jęknęła Anna.

318