myśl z miejsca rzucić wszystko i jechać do Żarnowca. Niech się dzieje co chce, może przyszłość jakoś się ułoży. Nie umrze przecie z głodu, a tak ciężkie jest to użeranie się o byt.
Szybko jednak wracała do równowagi i ze zdwojoną energją zabierała się do poszukiwania posady. Tu i ówdzie obiecywano, że może coś się zwolni, większość jednak podań i ofert pozostawała wogóle bez odpowiedzi.
Pomału w Annie zaczynało powstawać swego rodzaju rozżalenie do pana Kostaneckiego. Nie powiedziałaby tego głośno za żadne skarby, ale czyż to nie był naprawdę człowiek nieużyty? Wprawdzie okazywał jej masę serdeczności, ale Anna nie mogła uwierzyć, by przy jego stosunkach nie umiał znaleźć dla niej jeżeli już nie jakiejś świetnej, to przynajmniej możliwej posady. Kilkakrotnie próbowała zacząć z nim w tej sprawie szczerą rozmowę i otwarcie zapytać, dlaczego nie chce dla niej nic zrobić, lecz nie mogła zdobyć się na odwagę, a pozatem zawsze był obecny jeszcze ktoś, pani Kostanecka, Tański, lub pan Oskierko, przy których nie przeszłaby jej przez gardło ta dzika bądźcobądź pretensja.
Z początkiem lipca, państwo Kostaneccy przenieśli się do swej willi w Konstancinie i widywała ich teraz znacznie rzadziej. Ona siedziała tam stale, on natychmiast po załatwieniu swoich interesów wracał, czasami tylko wpadając do Tańskich, gdzie o posadzie nie mogła z nim mówić. Również i pan Oskierko przestał przyjeżdżać. Warszawa opustoszała i Anna czuła się opuszczona, samotna, zdana na łaskę losu, który bynajmniej nie zapowiadał się łaskawie.
Tak stały sprawy, gdy pewnego dnia zjawił się w Mundusie pan Kostanecki. Przywitał się, usiadł, zapalił papierosa i zapytał:
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/339
Ta strona została uwierzytelniona.
337