Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

żyna po francusku robiła wymówki mężowi za niezłożenie jakiejś wizyty. Zawsze sprawy bardziej intymne załatwiała w języku francuskim, nie wiadomo zresztą dlaczego, bo zarówno Kubuś, jak i Anna znali francuski doskonale, a ówczesny lokaj, stary Leon był Francuzem z krwi i kości. Byli właśnie przy rybie, gdy przyszła Wanda i przyprowadziła źle ogolonego i jeszcze gorzej ubranego młodego człowieka.
— Pozwólcie sobie przedstawić — powiedziała obojętnym tonem — mój narzeczony, pan Stanisław Szczodroń.
— Szczedroń — poprawił młody człowiek i bezceremonjalnie wyciągnął rękę do przerażonej ciotki Grażyny.
Potem przywitał się z resztą towarzystwa i usiadł przy stole. Odezwał się podczas całego obiadu dwa razy. Najpierw Leonowi, który mu podawał półmisek, powiedział, że ryby nie jada, bo wszystkie śmierdzą mułem, a później zapytał, czy kto nie wie, o której odchodzi najbliższy pociąg do Małkini. Wuj Antoni był tak przerażony, że uciekł zanim podano kawę. Jak się okazało, był dostatecznie przewidujący, gdyż zaraz po obiedzie wybuchła awantura. Szczedroń wziął na talerz pomarańczę, lecz rzuciwszy okiem na zegarek, wstał i oświadczył, że nie może dłużej zostać, bo śpieszy na pociąg, a pomarańczę zje w wagonie. Pożegnał się, wyszedł, zawrócił z przedpokoju, schował pomarańczę do kieszeni i kiwnąwszy głową zniknął za drzwiami. Wówczas pani Grażyna zapytała, kim jest ten człowiek o gminnych manjerach, a Wanda najspokojniej odpowiedziała:
— Twoim przyszłym zięciem, mamo.
— I to wszystko, co o nim zechcesz mi powiedzieć?
— Jeżeli cię to interesuje, mamo, mogę udzielić ci jeszcze jednej informacji: jego ojciec pełni funkcję do-

48