ważnie zapytał Dziewanowski — zawdzięczam ich panu tyle, i to tak rozbieżnych, że doprawdy mogą mi zastąpić liczną garderobę. Codziennie rano powinienem zastanawiać się, którą z nich mam włożyć na siebie? Czy rozdęty objektywizm w fikcyjne paski, czy bezpłodny eklektyzm w kratkę, czy też relatywizm w spirytualistyczny rzucik?
Anna zaśmiała się głośno. Do pokoju wszedł Stanisław i słuchając uważnie słów Dziewanowskiego, przecierał swe grube szkło.
— Wybór niezachęcający — powiedział, umieszczając okulary na nosie.
— Ja sądzę inaczej — w zamyśleniu odezwała się Wanda — Bernard nie myli się. Chyba o tyle, że wybór jest znacznie, nieporównanie szerszy. A pozatem Maryś nie zmienia kratek na paski i tak dalej. Poprostu wszystko jednocześnie ma w sobie.
— Bezmiar bezbarwności — wyrzucił z siebie Szawłowski.
— Niezupełnie — ściągnęła w skupieniu brwi Wanda — jest to bezbarwność soczewki, albo raczej kryształu. Kryształ pozostaje bezbarwny, ale pod światło daje kolory prawie takie, jak tęcza, to znaczy niemal wszystkie kolory, jakie istnieją. Nie twierdzę, by Marjan miał prostolinijność kryształu. Przeciwnie. Jest to kryształ o nieprawidłowej i powikłanej budowie, ale to właśnie jest najciekawsze.
Szczedroń oparł się o poręcz krzesła i zaczął się śmiać wysokim, nieprzyjemnym głosem. Widoczne było, że kosztuje go to wiele wysiłku, gdyż mu aż żyły na czole nabrzmiały, a jednak nie śmiał się szczerze.
— Bo co? — zachęcająco zwrócił się doń Szawłowski.
— Absurd, stek absurdów — zamachał rękami Szczedroń. — To jest zdumiewające, z jaką lekkością
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.
60