— Nie nudzisz się Aneczko?
— Bynajmniej — niezbyt szczerze odpowiedziała Anna — dziwię się tylko, że Stanisław przy obcych w ten sposób mówi o tobie.
— Ach, moja droga, to jego zwyczaj. W stosunku do każdego mężczyzny, którego uważa za mego kochanka, jest taki. Stara się go przekonać o mojej bezwartościowości. Widocznie wierzy w celowość tej metody.
— Ale, że ty na to się zgadzasz!
— Ja? Mnie nie sprawia to przykrości.
Przy kolacji, którą — jak okazało się z uwag służącej — przyniesiono z restauracji, Szczedroń nie przestawał upewniać Dziewanowskiego, że Wanda jest tylko mieszaniną sprytu i dziwactw. Wanda przysłuchiwała się tym wywodom, Anna zaś zostawała na łasce i niełasce Szawłowskiego, który bawił ją rozmową o sobie, swojej działalności społecznej, o swoich książkach. A że przytem jadł wyjątkowo nieestetycznie, cmokał, dłubał paznokciami w zębach i nakładał sobie na talerz ogromne porcje, Anna odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie wstawano od stołu.
Szawłowski wyszedł zaraz po kolacji. Wkrótce i Dziewanowski zaczął się żegnać, wobec czego wstała też i Anna. Szczedroniowie nie zatrzymywali ich, tylko Wanda zamieniła kilka słów z Dziewanowskim półszeptem.
— Odprowadzę panią, jeżeli nie sprawi to jej przykrości, — powiedział Dziewanowski, gdy znaleźli się na ulicy.
Uśmiechnęła się doń prawie zalotnie. Chciała mu w jakiś sposób dać odczuć swoją życzliwość i współczucie z powodu owej posady. Człowiek tak subtelny, jak on, powinien odczuć to bez słów. Przez pewien czas
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
63