Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

tek nieznajomości winy... Pan przecie nic nie wie o mnie.
— Boże, poco to pani mówi! — zacisnął palce.
— Muszę.
— Pani Anno!
— Już kończę. Otóż ja wiem tylko to, że nic mi pan nie powiedział. To było zbyt nagłe i może pan sam zechce o tem zapomnieć.
Jakże jej miał wytłumaczyć, że stało się coś nieskończenie wielkiego? Zaczął mówić, mówiąc o swej wewnętrznej przemianie, o tem, że sam pojąć nie umie tajemnicy niespodziewanego odkrycia, że wszystko to jej zawdzięcza i niczego od niej nie żąda, o nic nie prosi...
Słuchała w milczeniu.
— Rozumie mnie pani?
— Zdaje mi się, że tak — szepnęła po chwili wahania.
— Dziękuję.
Podała mu rękę i powiedziała:
— To takie dziwne... Jakkolwiek małe w tem wszystkiem ja miejsce zajmuję... i tak jest ono dla mnie za duże... Gubię się w tem... Błagam, niech pan zapomni... nie, nie to, niech pan przemyśli wszystko... Dowidzenia...
— Dowidzenia pani.
— I niech pan już idzie — nacisnęła dzwonek w bramie.
— Zaczekam, aż otworzą.
— Nie, nie, proszę już iść — nalegała nerwowo.
— Jak pani każe.
Zdjął kapelusz, ukłonił się i już był o kilka kroków od niej, gdy go zawołała:
— Panie Marjanie! Panie Marjanie!
— Słucham panią?
— Ja do pana napiszę. Dobrze?

89