mokra — powiedziała zwykłym tonem. — Za dużo piłeś, Gogo.
— Tak, masz rację. To ten likier mnie dobił. Brr... Nie znoszę likieru. Ale ty nie masz pojęcia jacy to mili ludzie. A ten Irwing! No mówię ci nie poznałabyś go. Nadzwyczajny. Myślałem, że mruk, że tego... A on, powiadam ci najlepszy kompan na świecie! I dowcipniś bestia! Co to on takiego powiedział?... Zaraz, bo nie mogę przypomnieć... Umyślnie zapamiętałem, by ci powtórzyć. Bo innych rzeczy to nie... Cha... cha... cha... Zupełnie nieprzyzwoite, po prostu świństwa gadaliśmy, ale to nie dla ciebie, mój skarbie, moje jasności...
— Gogo, rozbierz się i idź spać. Opowiesz mi jutro.
— Dobrze, dobrze, kochana, tylko jeszcze... Co to ja chciałem?...
— Idź spać, Gogo. Proszę cię — powiedziała prawie żałośnie.
Trochę otrzeźwiał pod wpływem jej tonu:
— Już idę. Przepraszam cię, to brzydko z mojej strony. Obudziłem moją panią i jestem pijany... Przepraszam cię.
Ostrożnie wziął jej rękę i pocałował końce palców, po czym skierował się do swego pokoju, po drodze z hurkotem wpadł na wywrócone krzesło, przez kilka minut krzątał się jeszcze u siebie. Wreszcie zapanowała cisza.
Kate leżała oparta na łokciu, starając się uporządkować swoje wrażenia. Nie widziała go nigdy dotąd w takim stanie. Trudno jej było pozbyć się niedorzecznej myśli, że to nie był w ogóle Gogo, lecz ktoś zupełnie inny. Świadomość tego, że tam pod drzwiami leży przewrócone krzesło, nie dawała jej spokoju. Wreszcie wstała i podniosła krzesło. Wracając do łóżka trafiła bosą stopą w kałużę wody na dywanie.
Nazajutrz o zwykłej porze zadzwoniła na służącą. Przyniesiono śniadanie, odsłonięto okna. Na dworze jasno świeciło słońce, niebo było intensywnie niebieskie. Na jego tle poszarpane kontury Giewontu wyglądały dostojnie, lecz niegroźnie. Pod oknami ktoś rąbał drzewo. Nastrój wczorajszy już minął. Gdy już była ubrana, stanęła tuż przy drzwiach pokoju męża i zawołała półgłosem:
— Gogo! Czy jeszcze śpisz.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/104
Ta strona została skorygowana.