— Więc jeżeli Marysia dostanie rzodkiewki po siedemdziesiąt groszy pęczek — kończyła Kate dyspozycje — proszę wziąć dwa. Jeżeli będą droższe, zrobimy zimową sałatkę. Zdaje się, że jeszcze kilka rydzów zostało w słoiku. I proszę pamiętać. Marysiu, do sztufady nie dodawać ani jednego ziarnka pieprzu, bo to panu szkodzi, a do kremu o dwie łyżki więcej cukru niż ostatnim razem. Pan mówił wtedy, że za mało słodki.
— Dobrze, proszę pani, ja mogę, ale wtedy i tak był przesłodzony.
— Skoro pan tak lubi, nie ma o czym mówić. A rzeźnikowi niech Marysia powie, że zapłaci się zaraz po pierwszym.
Wzięła kulfonami zapisaną karteczkę z rachunkiem i wyszła z buduaru. Zgasiła światło w jadalni i w pokoju Goga. Nigdy za sobą światła nie gasił, a za elektryczność z każdym miesiącem płaciło się więcej. W pokoju Goga było jak na noc za gorąco. Otworzyła okno. Luty tego roku był wyjątkowo wiosenny, temperatura nie spadała poniżej zera i śniegu w mieście nie było wcale. Zajrzała do gabinetu, który służył im jednocześnie jako pokój do przyjęć. Gogo siedział przy biurku w szlafroku. A więc dotrzymał obietnicy — uśmiechnęła się do siebie — rozebrał się i już dziś nie wyjdzie. Nawet do kolacji nie wypił ani kieliszka wódki.
Teraz siedział i opracowywał plan organizacyjny tego projektowanego tygodnika, w który Kate zresztą nie wierzyła, jak w żaden pomysł Kuczymińskiego. Gogo jednak zapalił się do tego i nawet obliczeniami dowiódł, że po roku tygodnik będzie dawał przeszło osiemdziesiąt tysięcy zysku, z czego przypadnie na Goga, jako na administratora i jednego z głównych udziałowców przeszło trzydzieści tysięcy rocznie.
Przede wszystkim zwątpiła ostatecznie w zdolność Goga do
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/125
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ III