zajutrz będzie się pan wstydził. A teraz niech pan wraca do swego towarzystwa, bo tam tęsknią za panem.
— Pani Kate!... Mam pani tyle do powiedzenia... Niech mi pani pozwoli przyjechać? Na godzinkę?... Na pół?...
— Dobranoc, panie Adamie.
— Jedna sekunda! Błagam. Przecież przed kilku dniami był u pani Tukałło i siedział do pierwszej. A teraz zaledwie kilka minut po jedenastej.
— Pan Tukałło to zupełnie co innego.
— Czy... czy mam to przyjąć jako komplement?
— Jeżeli panu z tym dogodnie.
— Pani Kate. Przecie pani wie, że z mojej strony nie grozi pani nie tylko jakieś słowo, które mogło by panią obrazić, ale nawet spojrzenie, które zawierało by coś innego niż uwielbienie, pełne czci uwielbienie. Przecie pani mnie zna!
Zaśmiała się.
— Owszem. Znam również siebie.
— No właśnie. Nie wyobrażam sobie, by od kogokolwiek mogła panią spotkać obraza, by ktokolwiek mógł pani uchybić czy przekroczyć dystans, który mu pani wyznaczy.
— Niestety, przecenia pan moje właściwości w tym kierunku. I zaraz panu dam dowód: przed kilku minutami powiedziałam panu dobranoc.
— Ma pani rację — zmieszał się. — Jestem natrętem. Proszę mi wybaczyć. Dobranoc pani. Może trochę za dużo wypiłem. Ale dlatego. Ale chcę pani jeszcze tylko jedno zdanie powiedzieć. Jeżeli miałbym do wyboru, czy stać się Sewerem którego pani może przyjąć o każdej porze, czy zostać sobą i kochać panią, nawet jej nie widując, zawsze wołałbym zostać sobą. Niech pani mi nie odpowiada, bo wiem, że pani na to nic odpowiedzieć nie chce i nie może. A teraz dobranoc. Dobranoc, pani Kate.
— Dobranoc, panie Adamie.
Nie zdążyła się jeszcze położyć, gdy znowu odezwał się telefon. Dzwonił Gogo. Jak zwykle, tłomaczył się, że jest wesoło, że nie chcą go puścić, że prawie nic nie piją. Język mu się plątał. Zapewniał, że za godzinkę wróci. Prosił, by nie gniewała się,
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/131
Ta strona została skorygowana.