Kate zgasiła światło i próbowała zasnąć. Długo jednak uporczywe myśli nie dały jej zmrużyć oczu. Pamięć wróciła do owych szczęśliwych i pogodnych lat, spędzonych przy ciotce w Prudach. Z jakimż spokojem patrzyła wówczas w przyszłość, jak mocno wierzyła, że los jej przeznaczył to, co sama sobie wybrała i że nic nie zdoła zaburzyć jej życia. Wychodząc za Goga nie spodziewała się znaleźć w małżeństwie szczęścia. To, co znalazła, nie było nawet jego namiastką, a chwilami zdawało się zupełnym bankructwem wszelkich nadziei. Zdarzały się dni, gdy popadała wręcz w rozpacz. Zawstydzały ją zarówno ujemne cechy męża, jak i wybuchy jego czułości, w których z dniem każdym widziała coraz lepiej płytkie dno jego natury. Zawstydzały. Nie był ani zły, ani głupi, ale brakowało mu jakiejkolwiek treści, brakowało charakteru, brakowało dążeń ku czemuś wyższemu ponad użycie, ponad sytość, ponad tani snobizm. A nawet i w tych dążeniach nie umiał zdobyć się na wytrwałość. Był zdolny do takich samoponiżeń, jak zwrócenie się do Himlera o pieniądze i do takich nielojalności, jak robienie tego poza jej plecami.
Nie pokazała mu listu pani Matyldy. Chciała mu oszczędzić nowego upokorzenia. Jeszcze łudziła się, że stanąwszy na twardym gruncie, że zająwszy jakieś stanowisko, odzyska i dumę dawną i te wartości, których się w nim dopatrywała, a o które wciąż nie przestawała walczyć. Nie mniej wysiłków wkładała w to, by przed nim, by, tym bardziej, przed ludźmi ukryć swoje rozczarowania i smutki. Dlatego bolały ją bardzo takie rozmowy jak dzisiejsza z Polaskim, takie spojrzenia, jak spojrzenia Freda, w których było i zrozumienie i współczucie i nieledwie litość.
Zasnęła na kilka zaledwie godzin i wstała o ósmej. Goga jeszcze nie było. Ostatnimi czasy zdarzało się, że wracał bardzo późno. O tej porze jednak zawsze już był w domu. Zaniepokojona postanowiła zadzwonić do Freda. Ledwie jednak włączyła telefon, zjawił się Gogo. Wyglądał strasznie w pogniecionym meloniku, w palcie umazanym błotem, z twarzą obrzmiałą i z wielkim sińcem pod prawym okiem. Był zupełnie nieprzytomny. Zataczając się upadł. Nie miała dość sił, by go podnieść.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/133
Ta strona została skorygowana.