„I twarz w kolczaste druty wbił
„A pewien lord rabin
„Rzekł do kilku hrabin
„But he is always beautiful“.
— Dlaczego wymawiasz „fył“, kiedy po angielsku mówi się „fuł“? — zaoponował Drozd.
— To nie ja wymawiam, tylko lord rabin. Wyobraźmy sobie, że jako lord mówi po angielsku, a jako rabin źle wymawia.
Zabawa się podobała. Natychmiast złożono nowy limeryk na Muszkata:
„W Warszawie mieszkał pewien Muszkat
„Pisarzy i poetów dusz kat
„A jego ciotka hurysa
„Tak pokochała tygrysa,
„Że codzień brała go do łóżka“.
Posypały się dalsze limeryki. Kelnerzy napełniali wypróżnione kieliszki. Humory poprawiły się znacznie, umysły pracowały sprawniej. Raz po raz strzelały dowcipy, aforyzmy, trafne uwagi, cięte określenia. Rozmowa zeszła na temat przekładów na języki obce. Ali Baba był zdania, że Kuczymiński, a zwłaszcza Polaski przez niedbalstwo nie starają się o tłomaczenie swych książek na francuski, angielski i niemiecki. Muszkat szeregiem przykładów udowodnił, że ich powieści mogłyby liczyć za granicą na powodzenie, gdyż tamtejsi pisarze zyskują je, bynajmniej nie dystansując polskich pisarzy poziomem, ani tematyką, ani artyzmem.
— Chodzi o coś innego — powiedział Drozd. — Tamtejsi wydawcy i krytycy są zrażeni do literatury polskiej. Polską książkę biorą do rąk z nieufnością. A to zasługa naszej propagandy. Ludzie na zachodzie nie znoszą patosu, nie znoszą skomplikowanego stylu. Umieją już myśleć w sposób prosty i w takiż sposób wyrażać swoje myśli. A czym ich częstowano?... Pakowano setki tysięcy w beznadziejny pomysł nauczenia ich czytania Wyspiańskiego, Żeromskiego, „Króla Ducha“, „Dziadów“, literatury popowstaniowej, która już przez samo swoje cierpiętnictwo była ich duchowi obca.
— Obcość nie przeszkadza — zauważył Muszkat. — Cóż