ny nie zdoła wytrącić z jej cudownej, wręcz nieludzkiej i przez to przerażającej równowagi.
Bywały chwile, gdy stara pani odczuwała w obcowaniu z siostrzenicą coś w rodzaju lęku, a w duchu zawsze przyznawała jej wyższość nad sobą, gdyż wiedziała, że te szafirowe łagodne oczy, ją samą, ją, starą i doświadczoną kobietę przenikają do dna. I teraz pełna podziwu dla spokoju siostrzenicy, powiedziała:
— To dobrze, drogie dziecko. Widok śmierci zawsze pozostawia wstrząsające wrażenie. Dobrze, że przyjęłaś to spokojnie... Aha, trzeba się tym zająć, zapalić świece przy zwłokach... I oczy zamknąć...
— Już wszystko zrobione, ciociu.
— Jakto?... Ty, ty sama?...
— Nie, ciociu. Była tam Herta.
— No, chwała Bogu. Ale boję się jednej rzeczy: wiadomość o śmierci rozniesie służba i wystraszy nam gości.
— Nikt nie wie o śmierci Michalinki oprócz Herty, a Herta przyrzekła mi, że nie powie ani słowa. Jej można zaufać. To porządna i obowiązkowa dziewczyna.
— Że też ty zawsze o wszystkim pomyślisz! Dziękuję ci, Kate!
Tym razem Keeeit zabrzmiało w głosie pani Tynieckiej jeszcze cieplej niż zwykle. Pochyliła ku sobie głowę siostrzenicy i pocałowała ją w czoło.
— Jesteś prawdziwym skarbem.
— Ach, ciociu — wzruszyła ramionami z uśmiechem, który wywołał wdzięczność i zażenowanie. — Ale, sądzę, że wypada o śmierci zawiadomić pana Zudrę?
— Kogo? — zdziwiła się pani Matylda.
— No, pana Macieja.
— Ach, Maciusia! Oczywiście. Zapomniałam zupełnie, że na nazwisko mu Zudra. Skąd ci przyszło do głowy tak go nazywać! Pawle! — zwróciła się do jednego ze służących — poszukaj-no pana Maciusia i powiedz, że panienka go woła. Już ty to załatwisz, Kate. Biedny chłopak. Nie taki to drobiazg stracić matkę...
Twarz pani Tynieckiej nagle spochmurniała, brwi ściągnęły
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/18
Ta strona została skorygowana.