Gogo postanowił iść do domu. Nie był pijany. W naprężeniu nerwowym, w jakim się znajdował, alkohol nie przynosił mu ulgi. Pierwszy też raz naprawdę nie miał najmniejszej ochoty iść z nimi. Jeżeli wahał się, to tylko w niejasnej obawie, że gdy ich zostawi, zaczną mówić, a wówczas Irwing powie, gdzie znalazł papierośnicę.
Irwing jednak zachowywał się normalnie. Z jego sposobu bycia raczej można było wnioskować, że zdecydował się rzecz zatrzymać przy sobie. Kiedy Gogo zaczął się żegnać, Irwing ofiarował się:
— Odwieziemy cię do domu.
Nie zatrzymywał go wprawdzie, ale sama oferta dawała do zrozumienia, że nie zamierza robić użytku z posiadanych wiadomości. Przez chwilę Gogo nie mógł zrozumieć, co skłoniło Freda do zajęcia takiego dziwnego stanowiska. Nic go przecież nie zmuszało do wykupienia papierośnicy. Jeżeli chciał wobec całej sprawy zachować się neutralnie i obojętnie, mógł nie przedsiębrać żadnych kroków, lub też w rozmowie z Gogiem dać mimochodem do zrozumienia, że wie o jego postępku i że daje mu jakiś termin do zwrotu papierośnicy.
Gogo zbyt dobrze znał Freda, by posądzać go o jakiekolwiek plany szantażu moralnego.
Irwing zatrzymał auto przed domem Goga i wyciągnął doń rękę:
— Sleep well!
Gogo mocno ścisnął jego dłoń:
— Dziękuję ci, bardzo ci dziękuję — powiedział z tak dwuznacznym akcentem, że mogło to odnosić się zarówno do kwestii papierośnicy, jak i do uprzejmości odwiezienia.
— Och, taki drobiazg, mała przejażdżka — lekko odrzucił Irwing.
Gogo zadzwonił do bramy i patrząc na oddalające się czerwone światło samochodu, poczuł łzy w oczach:
— To jest prawdziwie szlachetny człowiek... To przyjaciel — szepnął do siebie.
Tymczasem w „Negresco“ przyjaciół spotkała niespodzianka: pierwszą osobą, którą spotkali, był Adam Polaski.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/196
Ta strona została skorygowana.