— To już dziedzina prawdziwie artystycznej fantazji.
— Nie, nie — upierała się Jolanta — to pani.
— I w czymże pani znalazła to moje rzekome okrucieństwo?
— Ach, w tysiącu drobiazgów.
— Więc proszę chociażby o jeden. Widziała mnie pani bijącą kogoś, lub obrywającą muchom skrzydełka?
— Widziałam rzeczy gorsze, bo zakryte pozorami dobroci czy wielkoduszności. Na przykład stosunek pani do męża.
— Do Goga? — uśmiechnęła się boleśnie i ironicznie.
Jolanta zrobiła przeczący ruch głową:
— O, niech pani nie sądzi, że zamierzam stawać w jego obronie. Wiem, jak mało jest wart. Mogę przypuszczać, że nie zawsze bywa wobec pani poprawny. Ale przecież nie wątpi pani, że on panią kocha?
— Nie wątpię — powiedziała krótko.
— A pani znęca się nad nim. Znęca się. Widzę to bardzo dobrze.
Kate poruszyła się i usiłowała wstać, lecz Jolanta ją przytrzymała:
— Niech się pani nie obraża na mnie. Wie pani dlaczego to mówię.
— Nie wiem — zimno odpowiedziała Kate. — I nie obraża mnie pani. Ale to, co pani mówi jest czymś tak dla mnie krzywdzącym, tak niesprawiedliwym...
— Kate, najdroższa Kate — przerwała Jolanta. — Nie przeczę, że pani sama może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale w naturze pani leży okrucieństwo. Niekoniecznie trzeba zdzierać komuś skórę żywcem, czy wbijać drzazgi pod paznokcie. Czasami wystarczy milczeć. To też może być okrutne. Więc Gogo. Jestem ostatnia z tych, którzy mogliby stanąć w jego obronie, czy którzy mieliby najmniejsze chęci w tym kierunku. Osobiście nigdy nie zwróciłabym nań uwagi i pojąć nie mogę dlaczego wybrała go pani na męża. Ale, Kate, niechże mi pani przyzna czy potrafi mu pani wybaczać?... Jestem pewna, że nie. Jestem pewna, że w stosunku do niego nie umie pani zdobyć się na cień bodaj wyrozumiałości.
— Jeżeli nawet było by tak, jak pani mówi — odpowiedzia-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/255
Ta strona została skorygowana.