płomieniami w kominku, na szerokie dębowe schody, znikające wysoko w ciepłej ciemności.
— Pamiętam te wieczory — uśmiechnęła się.
— Tylko pani wtedy inaczej się czesała — mówił jakby w zamyśleniu. — Nosiła pani długie warkocze. Później, w ostatnich latach upinała je pani jak wieniec na głowie. I miała pani pierścionek z niebieskimi kamykami. Ten sam, który zgubiła pani przy zbieraniu malin.
— Tak. Lubiłam go bardzo.
— Och, pamiętam. Nawet pani płakała... Przez wiele dni szukałem go w malinach. Niestety na próżno. Do dziś dnia nie rozumiem gdzie mógł się podziać. Proszę mi wierzyć, że przeszukałem cały teren najskrupulatniej.
— Pan był bardzo dobry — powiedziała z zażenowaniem. — Wówczas tę zgubę tak wzięłam do serca, bo przecie nie miałam jeszcze lat 17. Byłam strasznie dziecinna.
Zapanowało milczenie. Na kominku ogień dogasał. Kate wstała:
— Późno już. Czas spać. Pan każe mnie jutro obudzić wcześnie. Chciałabym jak najprędzej zobaczyć ciocię. Może o 8-ej?
— Dobrze, proszę pani.
— A gdzie mój pokój?
— Pani dawny pokój, jeżeli pani nic nie ma przeciw temu.
Czy pozwoli pani, że ją odprowadzę?
— Dziękuję — uśmiechnęła się — trafię sama. Myślę, że nie zapomniałam drogi. Dobranoc panu.
Nacisnął kontakt elektryczny i patrzał za nią, gdy wstępowała na schody. Gdy już jej kroki ucichły, dorzucił kilka polan do ognia i zagłębił się w fotelu. Nad ranem obudził go chłód. Spojrzał na zegarek. Zbliżała się ósma, za oknami wstawał mglisty świt. Z kredensu dobiegały odgłosy rannej krzątaniny. Poszedł do siebie, wziął bardzo gorącą kąpiel, nałożył krótki kożuszek i wyszedł do parku. Świeży śnieg pokrył wszystkie wczorajsze ślady. Tu i ówdzie były nowe tropy zajęcze. Na wschodzie niebo z szarzyzny przechodziło w kolor bury i zawiesisty jak zabielany barszcz. Zobaczył z daleka dwóch pa-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/259
Ta strona została skorygowana.