— Co za wspaniała jazda — powiedziała Kate. — Przyznam się panu, że nie odważyłabym się powozić na tamtej drodze w takim tempie.
Zaśmiał się swobodnie i wesoło:
— Znam ją jak swoją kieszeń. Ileż to razy jeździłem do Skorochów nieraz i po nocy z jakimiś pilnymi poleceniami.
Ale pani przecie zupełnie dobrze powozi.
— Owszem. Tu na przykład... Wie pan co?... Da mi pan lejce?
— Służę. Tylko uprzedzam, że trzeba je trzymać mocno. To młoda parka i ma za dużo temperamentu.
Kate skinęła głową:
— Właśnie takie konie najprzyjemniej prowadzić.
Jakiś kilometr jechali stępa, rozmawiając i żartując, potem Kate potrząsnęła lejcami i kasztany zerwały się do kłusu.
— Jaki on jest inny — myślała Kate — gdy czuje się swobodnie.
I zastanowiła się nad tym, czy pani Jolanta nie miała racji dopatrując się w nim jakichś poważniejszych uczuć. Kate nie wątpiła, że Tyniecki żywił do niej jeszcze za dawnych czasów rodzaj sentymentu, takiego samego sentymentu jakim otaczali ją wszyscy w Prudach. Wyrazem tego były chociażby owe wierszyki na laurkach. Ale teraz wyraźnie szukał jej towarzystwa. Czy to można nazwać miłością?... Wiedziała, że kocha ją Gogo, że durzy się w niej Strąkowski, że Polaski wiele dałby za to, by ją zdobyć, że Fred Irwing żyje swoją seleniczną miłością do niej. W oczach każdego z nich umiała odnaleźć i odróżnić te uczucia i ich gatunki. Tylko w oczach Tynieckiego nie znajdowała żadnej pewności. Raz patrzyły ciepło i serdecznie, to znów ostro, niepokojąco i przenikliwie, czasami wzrok jego był czujny lub gasł, nikł, stawał się nieobecny.
Nic pewnego nie mogła wyczytać z tych oczu. I drażniło ją to. Drażniło tym bardziej, że w porównaniu z panią Jolantą musiała jej przyznać wrażliwszą intuicję niż sobie. Z faktów zaś niewiele można było wywnioskować. Roger wprawdzie liczył się z jej zdaniem, wierzył jej, zachowywał się wobec niej
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/268
Ta strona została skorygowana.