— Wstyd mi, że jestem takim niedołęgą — powiedział, opierając się plecami o sosnę i dysząc ciężko.
— Niedobrze panu? — zapytała troskliwie.
— Zmęczenie, ale to minie. Może zaczekamy jednak na Suhaka?... Albo znajdzie konie i przyprowadzi je tu, albo sam będzie wracał tędy.
Nie czekali długo. Gajowy po kilku minutach nadszedł, prowadząc oba kasztany. Porwaną uprząż niósł w ręku. Okazało się, że zgodniej jego przewidywaniami konie ugrzęzły o niecały kilometr od miejsca wypadku w gęstych zaroślach. Z sanek zostały tylko drzazgi. Natomiast koniom nic poważniejszego nie groziło. Kilka odbić i niegłębokie skaleczenia — to wszystko.
Suhak otrzymał polecenie sprowadzenia ze wsi furmanki i poszedł. Musieli czekać na skraju drogi dość długo, ponieważ zaś Roger stopniowo odzyskiwał siły, zwolna ruszyli na spotkanie oczekiwanej pomocy.
— Szkoda — żartował Roger — że człowiek budzący się z omdlenia nie może zdobyć się na tyle przytomności, by jeszcze przez pewien czas udawać nieprzytomnego.
— Udawać? Po co?
— Och, pani Kate, czy może sobie pani wyobrazić, co to za niezapomniane było by dla mnie wrażenie, widzieć jak pani mnie ratuje, pani niepokój i troskliwość, czuć pani zabiegi nad przywróceniem mnie do życia...
Zaśmiała się wesoło:
— Jeżeli pan tego tak pragnie, służę w każdej chwili powtórzeniem. Wie pan jakie to były zabiegi?... Potrząsałam panem i rozcierałam śnieg na pańskiej twarzy.
— A chociażby, chociażby to — upierał się. — Jaka szkoda, że nie mogłem tego widzieć i czuć.
Kate powiedziała po pauzie:
— To całe szczęście, że pan nie mógł.
W jej głosie zabrzmiała jakaś dziwna nuta.
— Dlaczego? — zapytał.
— Dlaczego — uśmiechnęła się, — Nie powiem panu dlaczego.
— Nigdy pani nie powie?
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/273
Ta strona została skorygowana.