tym, że już teraz nikogo nic ma na świecie i nie kończył, bo wybuchał łkaniem.
— Mamo, mamo — szlochał — wyparłaś się mnie, odtrąciłaś, wyrzuciłaś, wypędziłaś jak psa, ale ja ciebie tak kochałem, tak kochałem...
Uparł się, że musi być na pogrzebie. Ponieważ dawniej zaklinał się, że jego noga nie tylko w Prudach, ale w całej Wielkopolsce nie postanie, Kate spróbowała perswazji, która jednak nie odniosła skutku. Twierdził, że woli znosić wszystkie upokorzenia, że woli narazić się na wszystkie plotki i na rozdmuchanie zapomnianej już sensacji, niż wyrzec się obowiązku odprowadzenia na ostateczny spoczynek zwłok tej, która była mu matką.
Słuchając tych patetycznych wypowiedzi Goga, Kate widziała w nich obok niewątpliwego komedianctwa, równie niewątpliwe i szczere uczucie żalu.
Na pogrzeb wyjechali nocnym pociągiem tak, by przybyć na miejsce rano i móc nie nocować w Prudach. Gogo ubrał się w najstarsze i najbardziej zniszczone swoje ubranie. Mimo dość silnego mrozu wziął zamiast futra swoje stare jesienne palto, na którego rękawie ostentacyjnie czerniła się żałobna opaska. Na stacji czekały samochody i konie z Prudów.
Gdy zajechali przed pałac, formował się właśnie kondukt.
W niewielkiej sali duchowieństwo kończyło modły przy katafalku. Wszędzie był tłok. Poza miejscowymi i poza sąsiedztwem przyjechało około stu pięćdziesięciu osób bliższej i dalszej rodziny z wszystkich dzielnic Polski i zza granicy.
Groby rodzinne Tynieckich nie były odległe i sama ceremonia pogrzebu trwała krótko. Mróz i silny wiatr północny skrócił mowy żałobne do minimum. Po skończonym obrzędzie do Goga i Kate zbliżył się Roger. Przywitał się i prosił, by zostali na noc.
— Naprawdę dziękuję panu serdecznie — odpowiedział Gogo — ale sam pan rozumie, że psychicznie nie jestem zdolny teraz do kontaktu z ludźmi, a narażanie się na ciekawe spojrzenia tych wszystkich moich byłych krewnych — uśmiechnął się gorzko — nie należy do przyjemności.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/286
Ta strona została skorygowana.